![]() |
Z malarką Moniką Krzakiewicz rozmawia Aneta Kowalkowska |
– Czy pasja malarska towarzyszy Pani od zawsze, czy może jakiś moment zadecydował o tym, że malarstwem chce się Pani zajmować przez resztę życia?
– Wiedziałam, że chcę malować i chodzić do Liceum Plastycznego od szóstej klasy szkoły podstawowej. Ogromne wsparcie otrzymałam od mojej mamy, która ze swoją siostrą zasięgnęła opinii o szkole w Nowym Wiśniczu. Aby się przekonać o atrakcyjności tego miejsca, pojechałyśmy dwa lub trzy razy na konsultacje i podjęłyśmy wspólnie decyzję o dalszym kształceniu właśnie tam. W pierwszej klasie, czyli w bardzo młodym wieku, zaczęłam robić pierwsze drobne zlecenia. Myślę, że był to dobry symptom wyboru właściwego kierunku. Uczyłam się zarówno malarstwa, rysunku, ceramiki, jak i samodzielności z dala od domu.
– Obecnie mieszka Pani i tworzy swoje obrazy we własnej pracowni, która znajduje się w Krakowie. Czy od początku była Pani zdecydowana, że to właśnie tam chce Pani studiować?
– Próbowałam się dostać na studia do Krakowa, ale to mi się nie udało. Gdy zobaczyłam listę osób przyjętych na Akademię Sztuk Pięknych, moje nazwisko znajdowało się pod tak zwaną kreską. Trudno o pozytywne uczucia u kogokolwiek w sytuacji nie dostania się na wymarzone studia. Ja się z tym bardzo źle czułam. Muszę przyznać, że wtedy moje poczucie wartości powędrowało w dół. Na szczęście wygrał z nim mój upór i postanowiłam spróbować swoich sił gdzie indziej. Padło na Instytut Sztuki w Cieszynie, do którego przyciągnęła mnie przyjaciółka. Na tej uczelni po egzaminach wstępnych, byłam druga na liście, więc pomyślałam, że skoro mam tu taką lokatę, to też może być dobre miejsce dla mnie. Rozpoczęcie studiów w Cieszynie okazało się trafnym wyborem. (…)
Więcej w nr 5 NOWE PODKARPACIE z 31 stycznia 2018 r.
Ponadto w aktualnym wydaniu znajdziesz przegląd wydarzeń z regionu, informacje sportowe, rozrywkę. Zapraszamy!
« poprzednia | następna » |
---|